Kronika

Witoldzin 2014 czyli strzelamy po raz drugi

Wielkopolski Związek Inwalidów Narządu Ruchu przy wsparciu Miasta Poznań zorganizował kolejny wypad za miasto. Tym razem naszym celem było zdobycie Witoldzina. I nie mieliśmy na celu uroczej wioski ale zaszyte w leśnych ostępach gospodarstwo rolne. Jak się okazało gospodarstwo rolne odgrywało w naszych scenariuszach nie tylko rolę gospodarstwa ale również leśniczówki / były podstawy – lasek otaczający naszą bazę był imponujący /, Sezamu / w którym broniliśmy zdobytego wcześniej skarbu / czy po prostu Bazy, którą trzeba było utrzymać przed naporem wroga. Podział na drużyny był trudny – wszak wszyscy się lubimy i nikt nie chciał grać przeciwko swojemu kumplowi. Ale Instruktor był nieubłagany – rozdał markery nie patrząc na sympatie. W ten sposób powstała Drużyna Rycerza, składająca się z Kobiet, Dzieci i Tomka oraz Drużyna A złożona z samych Mężczyzn. I jak się okazało kolejny raz płeć Piękna wsparta przez swojego Rycerza dała kilka razy „popalić” Drużynie A. Zabawa była świetna – Paintball Wielkopolska tak dopasował scenariusze, że udział mógł wziąć każdy a jednocześnie nie żałował kulek aby każdy schodził z placu gry zadowolony i wymęczony do tego stopnia, że impreza miała potrwać do godziny 19 a trwało prawie do 21.

Oczywiście nie samą walką Członek WZINR żyje. A więc rozpoczęto od powitania przybyłych w imieniu Miasta Poznań i Związku. Później była wspaniała zupa gulaszowa. Po posiłku osoby nie biorące bezpośrednio w późniejszych bojach mogły się „wystrzelać” na strzelnicy. Strzelano do opon, samochodów, złych krokodyli i innych koszmarów ze snu. Później nastąpiło wydanie umundurowania i uzbrojenia i oddziały żegnane przez pozostających w obozie wyszły do boju. Pozostali raczyli się wspaniałym plackiem i gorącą kawą i herbatą której. jak to na wojence, z powodu przerw w dostawach prądu / czytaj: kaprysów generatora / czasem brakowało. Czasem Oddziały wpadały do Bazy ale tylko po to aby uzupełnić amunicję. Kobiety kusiły upieczonymi na ognisku kiełbasami ale wojujący tylko komentowali „kto kogo”, zmywali ślady postrzałów i karnie maszerowali z powrotem do lasu.

Kiedy wystrzelana została cała amunicja przy „nieskończonych życiach” jak mówili niektórzy, zaczął się czas biesiadowania. Słońce już zachodziło ale ognisko podtrzymywane przez pozostających w Bazie zapewniło solidny posiłek, ciepło i miejsce do dzielenia się wrażeniami. A było co opowiadać.

I ja tam byłem. Herbatę piłem i co widziałem, to Wam opisuję. Niestety, aparat poddał się wcześniej nie zobaczycie więc ogniska zamykającego spotkanie.